
Są takie momenty w polskim kinie, które zostają w pamięci na zawsze – nie tylko dzięki obrazowi, ale właśnie dzięki muzyce. Film Prawo i pięść z 1964 roku, reżyserii Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego, to klasyk polskiej kinematografii – ale to, co naprawdę czyni go nieśmiertelnym, to ścieżka dźwiękowa autorstwa Krzysztofa Komedy. Melancholijna, nastrojowa, dramatyczna – muzyka, która porusza, buduje napięcie i doskonale oddaje ducha powojennej Polski. Przyjrzyjmy się bliżej, jak wielką rolę odegrała ta ścieżka dźwiękowa, i dlaczego do dziś jest uznawana za jedną z najważniejszych w historii polskiego kina.
Komeda i jego jazzowa dusza – jak powstała muzyka do Prawa i pięści
Krzysztof Komeda to postać-legenda. Jazzman, kompozytor, wizjoner. Gdy w 1964 roku podjął się stworzenia muzyki do Prawa i pięści, miał już za sobą kilka sukcesów – m.in. muzykę do Niewinnych czarodziejów Wajdy czy Noża w wodzie Polańskiego. Ale to właśnie Prawo i pięść dało mu pole do stworzenia czegoś bardziej dramatycznego, a jednocześnie uniwersalnego w emocjonalnym przekazie.
Muzyka do filmu powstała w bardzo specyficznym momencie – w czasach, kiedy Polska podnosiła się z ruin wojny, ale rany były wciąż świeże. Film opowiada historię mężczyzny (w tej roli Gustaw Holoubek), który tuż po zakończeniu wojny próbuje zaprowadzić porządek w opuszczonym miasteczku na Ziemiach Odzyskanych. W tle – zgliszcza, niepewność, moralne dylematy, walka dobra ze złem.
Komeda doskonale wyczuł ten klimat. Postawił na muzykę, która nie tylko towarzyszyła obrazowi, ale była jego emocjonalnym dopełnieniem. Zamiast przesadnego patosu, wybrał subtelność. Zamiast dosłowności – niedopowiedzenia. Muzyka w Prawie i pięści to nie tylko tło – to język emocji.
„Nim wstanie dzień” – ballada, która przeszła do historii
Nie sposób mówić o muzyce w Prawie i pięści bez wspomnienia o piosence „Nim wstanie dzień”, którą wykonuje Edmund Fetting. To utwór, który na trwałe zapisał się w świadomości Polaków i często bywa nazywany „polskim westernowym hymnem”.
Co ciekawe, słowa napisał Agnieszka Osiecka – kolejna legenda polskiej kultury. A jednak piosenka nie brzmi jak typowy produkt epoki. To raczej ballada o samotności, o wędrówce, o nadziei. Połączenie tekstu Osieckiej, muzyki Komedy i głosu Fettinga stworzyło coś magicznego.
Dlaczego ten utwór działa tak mocno? Po pierwsze – melodia. Prosta, ale poruszająca. Ma coś z folkowego lamentu, ale jednocześnie jest jak kołysanka – smutna, ale dająca poczucie bezpieczeństwa. Po drugie – tekst. Osiecka napisała go z charakterystyczną dla siebie wrażliwością. „Nim wstanie dzień, nim wstanie dzień – powrócisz znów do swoich stron” – to słowa, które mogą dotyczyć zarówno wojennej tułaczki, jak i wewnętrznego rozdarcia.
Piosenka pełni w filmie rolę niemal liturgiczną – pojawia się na początku i na końcu, niczym klamra spinająca opowieść. Jest jak moralny kompas bohatera – przypomnienie, że mimo ciemności, dzień w końcu nadejdzie.
Muzyka jako komentarz do rzeczywistości – co „mówi” dźwięk?
Jedną z największych sił ścieżki dźwiękowej w Prawie i pięści jest jej funkcja narracyjna. Komeda nie tworzył muzyki, by „ozdobić” obraz – on go komentował. Ścieżka dźwiękowa pełni tu funkcję narratora, przewodnika po emocjach bohatera i całej rzeczywistości powojennej.
Jazzowy charakter muzyki – z całą jego improwizacyjną naturą – idealnie pasuje do moralnej niepewności, jaką pokazuje film. To nie jest muzyka heroiczna, jednoznaczna. To raczej delikatne, czasem niepokojące dźwięki, które przypominają, że nic nie jest czarno-białe. Komeda gra ciszą, zawieszeniem, czasem ledwie słyszalnym pianinem, które pojawia się tam, gdzie obraz milczy.
Szczególnie ważne są momenty, gdy muzyka wchodzi w kontrapunkt z tym, co widzimy na ekranie. Gdy pojawia się przemoc – muzyka nie krzyczy, tylko smutno konstatuje. Gdy bohater podejmuje decyzję – dźwięk nie wiwatuje, tylko współczuje. To bardzo dojrzałe podejście do muzyki filmowej, które wyprzedzało swoje czasy.
„Polski western” i rola ścieżki dźwiękowej w budowaniu atmosfery
Prawo i pięść często bywa nazywane „polskim westernem”. I rzeczywiście – film ma wiele elementów tego gatunku: samotny bohater, moralna walka, opuszczone miasto, dramatyczne starcia. Ale to, co odróżnia ten film od typowego westernu, to właśnie warstwa dźwiękowa.
W amerykańskich westernach muzyka często była patetyczna, epicka, oparta na orkiestracjach i fanfarach. Komeda poszedł zupełnie inną drogą. Zamiast uderzać w wielkie dźwięki – zbudował intymną, niepokojącą aurę. Zamiast walców – jazzowe frazy. Zamiast marszów – melancholijne solo saksofonu.
To dzięki tej muzyce film nabiera głębi. Miasto, w którym toczy się akcja – pełne opuszczonych domów i zgliszczy – zaczyna żyć własnym dźwiękiem. Każdy krok bohatera, każde spojrzenie w pustkę – to wszystko rezonuje z muzyką Komedy. W efekcie widz nie tylko ogląda film, ale go czuje – fizycznie, emocjonalnie, niemal podskórnie.
Dziedzictwo muzyki Komedy – jak Prawo i pięść wpłynęło na polskie kino
Nie będzie przesadą stwierdzenie, że muzyka z Prawa i pięści stała się punktem odniesienia dla całych pokoleń twórców. Po pierwsze – jako przykład, że muzyka filmowa może być czymś więcej niż tłem. Po drugie – jako dowód, że jazz, mimo swojej „elitarności”, może mówić do szerokiej publiczności. Po trzecie – jako inspiracja do tworzenia emocjonalnych, dojrzałych ścieżek dźwiękowych.
Do dziś wielu reżyserów i kompozytorów w Polsce przyznaje się do fascynacji Komedą. Jego wpływ widać w filmach Wojciecha Hasa, Romana Polańskiego, czy – współcześnie – u twórców takich jak Jan Komasa czy Paweł Pawlikowski.
Ballada „Nim wstanie dzień” była też wielokrotnie wykonywana na nowo – m.in. przez Edytę Górniak, Katarzynę Groniec czy zespół Lao Che. To pokazuje, że jej przesłanie nadal jest aktualne – i że muzyka filmowa, jeśli jest naprawdę dobra, nie starzeje się nigdy.